Ciężko chory wieszcz narodowy, Juliusz Słowacki dał przejmujące świadectwo wiary i doświadczenia bliskości miłującego Boga w ostatnich chwilach swego życia. Choć od ukochanej matki, od Krzemieńca, dzieliły go setki kilometrów, znalazł się ktoś, kto pomógł i był blisko w tym decydującym momencie. Osobą, która towarzyszyła poecie i przygotowała go na przejście, był Zygmunt Szczęsny Feliński, późniejszy kapłan w Petersburgu, arcybiskup Warszawy w czasach powstania styczniowego, zesłaniec w głąb Rosji, założyciel zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi, ogłoszony przez świętego Jana Pawła II błogosławionym, a przez papieża Benedykta XVI świętym.
Wiosną 1849 roku Zygmunt Szczęsny wrócił z podróży zleconej przez opiekuna i zastał w Paryżu bardzo chorego Juliusza. Feliński chciał nawet zamieszkać u Słowackiego, ale ten nie przyjął propozycji, każdą jednak wolną chwilę Feliński spędzał w mieszkaniu poety. Jeszcze 1 kwietnia Słowacki dyktował mu fragmenty poematu „Król-Duch” i prosił o naniesienie poprawek. W końcu i to zajęcie było ponad siły bardzo już osłabionego poety. Gdy 3 kwietnia rano Feliński przyszedł do przyjaciela, Słowacki prosił o księdza i Feliński zaraz go sprowadził. Gdy ksiądz poszedł po Najświętszy Sakrament, Słowacki stwierdził: „Wiara w nieśmiertelność ducha i sprawiedliwość Bożą jest nowym darem Stwórcy nam udzielonym. Ta wiara tylko pozwala spokojnie śmierć przyjąć. (…), dziś ja ufam w sprawiedliwość Bożą, bo ją pojmuję; tak ufam, że gdybym mógł powierzyć ducha mego w ręce matki, aby ona wynagrodziła go stosownie do zasług, nie oddałbym go z taką ufnością, z jaką dziś oddaję w ręce mego Stwórcy”.
Po spowiedzi Juliusz Słowacki o własnych siłach ukląkł na łóżku i przyjął Komunię świętą, a także sakrament namaszczenia chorych, cały czas był świadomy i spokojny. Jak opisał Feliński w liście do wuja poety, Teofila Janiszewskiego: wówczas „gorączka opuściła go zupełnie, oczy się rozjaśniły i na pogodnej twarzy uśmiech się ukazał tak łagodny i ujmujący, że nie można było oderwać wzroku od tego oblicza cudownie pięknego świętym zachwyceniem. Po chwili takiego skupienia wewnętrznego, wyciągnął ręce do nas i z łagodnym uśmiechem powiedział „Niech będą dzięki Stwórcy, że pozwolił mi przed zgonem przyjąć Sakramenta; myślałem często o tym, czy też tej łaski dostąpię”.
Następnie Słowacki wypił trochę gorącej herbaty i odpoczywał, a Feliński wraz z Francuzem Pétiniaud czuwali w drugim pokoju. Na chwilę Słowacki chciał nawet powrócić do przerwanej pracy nad poematem "Król - Duch", ale w końcu stwierdził: „Wszystko to głupstwo!”. Feliński pomagał mu zmienić pozycję, w końcu podtrzymywał głowę poecie i tak na jego rękach Juliusz Słowacki umarł.